poniedziałek, 21 października 2013

Bo warto szperać na YT: 'Land Gold Women', 'Pairon Talle', 'Bubble gum', 'Listen.. Amaya', 'Gangoobai'

Żyjemy w świecie, w którym filmy coraz częściej traktowane są jako kolejny produkt - niekoniecznie musi być on dobry, ważne by był odpowiednio zareklamowany / wypromowany, było wokół niego głośno. W ten sposób 'ucieka' nam nieraz wiele małych filmów. Takich bez gwiazd i budżetu na promocję równego prawie budżetowi samego filmu. O których nie pisze się miesiącami na każdym portalu, w związku z tym nie zawsze wiemy, że taki tytuł w ogóle powstał. A nieraz naprawdę szkoda, bo mogą być ciekawsze od tych wypaśnych superprodukcji. Dziś o kilku takich 'wygrzebanych' (głównie po prostu na YT, który staje się coraz bardziej powszechnym kanałem szerszej dystrybucji takowego kina) filmach. Zacznę od 'cięższego kalibru', ale potem będą też 'lżejsze' tytuły - takie na rozjaśnienie ponurego jesiennego wieczoru np:)

Land Gold Women (2011)
Jeśli na hasło 'honorowe zabójstwa' kojarzą wam się zacofane indyjskie prowincje dobrze sięgnąć po ten film. Ta historia ma miejsce w Wielkiej Brytanii, w wyedukowanej rodzinie emigrantów, co więcej pada w niej teza, iż tak naprawdę ów problem 'honoru rodziny' nie jest ograniczony do pewnej kultury/wyznania, ale pojawiał się mniej czy bardziej historycznie w różnych częściach świata, wśród wyznawców różnych religii. Tytułowa 'ziemia', złoto, kobiety' to trzy rzeczy, dla 'obrony' których tradycyjni mężczyźni z różnych kultur/części świata gotowi byli zabić. Kobieta rzeczą? Ano właśnie. Przecież historycznie tak było i u nas. Wracając jednak do samego filmu: choć od początku wiemy, co się stanie (a w zasadzie stało, bo film opiera się na snutych w trakcie przesłuchań sądowych retrospekcjach), nie zmniejsza to impetu oddziaływania. Tym bardziej chyba zachodzi się w głowę jak w takiej 'porządnej' rodzinie mogło dojść do czegoś takiego. A gdy w końcu zobaczymy w jaki sposób, zimny dreszcz przechodzi przez plecy. 'Bo czasem to najbliżsi sprawiają najwięcej bólu'. Nie tylko 'bezpośredniej' ofierze. I to przeraża chyba najbardziej. Film na YT.

Pairon Talle (2010)
Bohater filmu to urodzony służący. Pilnuje dóbr swego 'pana' nie zastanawiając się, czy to ma sens, czy warto służyć takiemu panu itp. Nie myśli, nie analizuje, po prostu robi, co mu zlecono. Bo tak ma być i już. To sprawia, że na początku nie chce się nawet mu specjalnie współczuć. Bardziej jego żonie, która niby też znosi swój los jakby musiał taki być, ale przynajmniej marzy o jego zmianie. Ale jej mąż niespecjalnie rozumie jej perswazje i aluzje... Przyjdzie jednak dzień, gdy oboje zostaną 'sprowokowani' do bardziej zdecydowanego zachowania. I podejmą dramatyczne decyzje, które zmienią dużo, by nie rzec wszystko. Długo nie mogłam się 'wczuć' w klimat tego filmu, nużył mnie nawet, w końcu jednak 'zaskoczyło'. Przejęłam się tą jakby antyczną (a inspirowaną zdaje się Mahabharatą) tragedią.  A obejrzeć ją można tu.

Bubble Gum (2011)
Sadząc tylko po tym plakacie pewnie bym się nie zdecydowała na obejrzenie tego filmu. Dawno wyrosłam z 'nastolatkowych' historii:P. Na szczęście przeczytałam też kawałek opisu na YT, a on podkreślał bardziej wątek relacji braterskich pomiędzy owym czternastolatkiem, a jego starszym, głuchoniemym bratem. A na to już zdecydowanie można mnie 'złapać'^^ I zresztą po seansie ten wątek uważam za najciekawszy w filmie. Bardzo symptomatyczne są tu dla mnie dwie sceny 'dworcowe' - najpierw powitania, a na końcu pożegnania uczącego się z dala od domu niepełnosprawnego brata. To jak zachowuje się ów młodszy brat w obu tych scenach idealnie odzwierciedla to, co się w międzyczasie między nimi zmieniło, a co było bardzo prawdziwe: im bardziej najpierw irytujące, tym bardziej potem ujmujące. Ciekawie pokazane zostały też postaci rodziców - troskliwych, ale zostawiających sporo wolności, a nie próbujących 'wymuszać' na siłę (co jak wiadomo zwykle przynosi tylko odwrotny efekt). Wątek pierwszej miłości (i rywala) natomiast 'przeszedł mi całkiem bokiem':D Ten ciepły, sympatyczny, a i niedługi film można obejrzeć oczywiście na YT.


Listen.. Amaya (2012)
Odkąd obejrzałam Chashme Buddoor (klasyczną wersję oczywiście, nie ten remakopodobny produkt) uwielbiam duet Deepti Naval i Farooqa Shaikha. To przede wszystkim dla nich sięgnęłam po ten film i to oni mnie w nim najbardziej urzekli. Po latach ich duet nic nie stracił, nadal emanują ciepłem i klasą, no może teraz jeszcze większą dojrzałością (a ja uwielbiam dojrzałe love stories). Kibicowałam im od początku i jak starałam się zrozumieć i tytułową młodą bohaterkę (córkę owdowiałej Deepti, która nie potrafi zaakceptować innego - poza ojcem - mężczyzny w życiu swej matki), tak nie bardzo mi to wychodziło... Irytowała mnie jej niedojrzałość i egoizm połączony z brakiem empatii (genialnie wytknięte jej zresztą przez jej absztyfikanta). Niespodziewanym dodatkowym 'smaczkiem' stała się dla mnie natomiast gościnna rólka Amali Akkineni (po raz kolejny, po Life is beautiful, w bardzo fajnej, ciepłej roli) Mimo tego, że film nie kończy się 'tradycyjnym' (słodkim:P) happy endem pozostawia z uśmiechem na ustach i ciepłem w sercu. A to bardzo wiele.


Gangoobai  (2013)
Prawdziwa perełka w tym zestawie. Film, który mnie urzekł swym ciepłem i prostotą. Sądząc z opisów spodziewałam się, że większość filmu będzie nam pokazywała proces odkładania przez tytułową ubogą wdowę niemałych wszak pieniędzy na dawno przez nią wymarzone, bogate sari (tak jak w Adaminte Makan Abu obserwowaliśmy starania bohaterów uzbierania pieniędzy na upragniony hadź). Ku memu radosnemu zaskoczeniu owo kilkuletnie (zapewne owszem ciężkie) 'odkładanie grosza do grosza' zostało podsumowane w niecałą minutę, a gros fabuły stanowił już sam proces zakupu (albo raczej zdobywania) owego sari w ekskluzywnym salonie projektanta w Mumbaju. A w zasadzie to, co dzieje się przy okazji, a co stanowi piękny dowód na to, że dobro, które dajemy innym w końcu do nas wraca:)  I żeby - niezależnie od potencjalnych przeciwności - zachować pogodę ducha i się nie poddawać. Bardzo bliska mi filozofia, a przy tym przekazana bez nadmiernej naiwności i hurraoptymizmu (jak ja trzymałam kciuki, żeby np. Gangoobai nie udało się cudownie zmienić choćby pewnej nadętej paniusi - bo to by była właśnie przesada). Po prostu piękny film z pięknym przesłaniem. Do którego chce się wracać - i gdy nam dobrze i gdy źle. A można to zrobić tutaj.


niedziela, 6 października 2013

Prosenjit u Rituparno Ghosha: 'Shob Charitro Kalponik' (2009) & 'Khela' (2008)

W latach 60-tych wielki, ceniony nie tylko w Indiach, bengalski reżyser podjął dość zaskakującą współpracę z wielkim bengalskim gwiazdorem. Z tego spotkania dwóch światów (nazwijmy to: artystycznego i komercyjnego) powstał wielki film, prawdziwy klasyk (mój ulubiony w znanym mi dotąd dorobku zarówno S. Raya jak i Uttama Kumara). Czterdzieści lat później inny ceniony reżyser (uważany zresztą za odnowiciela wspaniałych tradycji kina bengalskiego) podjął szerszą współpracę z bardzo popularnym gwiazdorem tego kina.  I z gwiazdy narodził się Aktor:) To bowiem Rituparnowe Choker Bali uważane jest za symboliczny przełom w karierze Prosenjita i to za rolę w jego Dosar aktor otrzymał specjalnego Nationala. Dziś o dwóch innych wspólnych projektach obu panów (uznałam że to będzie ciekawy pomysł i na poświętowanie urodzin Prosenjita i upamiętnienie niedawno zmarłego Ritu). Ciekawą cechą je łączącą jest fakt, iż w obu Prosenjit gra artystę:) W obu 'zadebiutowały' też aktorki znane zasadniczo z innych kinematografii.  

Shob Charitro Kalponik to, jakże charakterystyczna dla Ritu, historia opowiedziana z kobiecego punktu widzenia. Radhika (w tej roli, po raz pierwszy w rodzimej kinematografii, Bipasha Basu) jest żoną cenionego poety. Małżeństwo nie układa się jednak najlepiej (Radhika nie jest aniołem poświęcenia jak Gurowa Gulabo i irytuje ją, że to na jej głowie jest cała 'codzienność') Niespodziewana śmierć Indraneela (a raczej prośba wydawcy o uporządkowanie jego pozostawionej twórczości) - w dniu, w którym postanowiła go opuścić - stanie się dla kobiety okazją do analizy ich wspólnego życia i.. spojrzenia na męża na nowo. Przez pryzmat jego  poezji. Nie ukrywam, że ciekawiło mnie jak znana głównie z 'wyglądania' bollywoodzka  'ikona seksu' poradzi sobie w kameralnym kinie autorskim.  Niewątpliwie wygląda pięknie w tych tradycyjnych czy prostych stylizacjach, natomiast wydaje mi się, że nie do końca poradziła sobie z (trudną, fakt) rolą (choć lepiej niż w bollywoodzkich próbach 'przełamania' wizerunku) - nie w każdym momencie jej wierzyłam.  Prosenjitowy Indraneel jako żyjący w trochę swoim świecie artysta wzbudził za to we mnie całą gamę uczuć: od sympatii (i poczucia: 'co ta baba od niego chce':P), po zwyczajną irytację ('no tak, to już wiem o co jej chodzi':P) Nie jest to raczej najłatwiejsze kino: kameralne,  niespieszne, oniryczne... warto jednak się w ten balansujący pomiędzy rzeczywistością a poetycką fantazją świat zanurzyć:).

W o rok wcześniejszej Kheli też mamy kryzys małżeński, jednak kobieta jest tu na drugim planie. Gdy Sheela (Manisha Koraila po raz pierwszy w kinie bengalskim) postanawia opuścić męża, by w spokoju przemyśleć sobie ich związek, Raja, ambitny reżyser filmowy, zdaje się być tym niezbyt przejęty. Bardziej absorbują go bowiem poszukiwania idealnego chłopca do głównej roli w jego nowym filmie. Gdy w końcu przypadkiem takiego znajduje, okazuje się, że jego rodzice niespecjalnie chcą się zgodzić na udział chłopca w filmie (dwa wyjazdowe miesiące bez szkoły i możliwości opieki ze strony rodziców itp). Rezolutny chłopak, któremu z podobnych powodów pomysł jak najbardziej się podoba,  podsuwa reżyserowi inne wyjście: upozorowanie porwania:P Decydując się skorzystać z tego pomysłu Raja nie wie do końca, na co się porywa - i chodzi tu nie tylko o potencjalne konsekwencje karne.  Obok Titli to jeden z 'najlżejszych' filmów Rituparno jakie widziałam - przy innych raczej trudno się specjalnie uśmiechać, tu trudno się w pewnych momentach od tego powstrzymać:) Przede wszystkim za sprawą tego uroczego chłopca 'z charakterkiem', który jednocześnie da Raji nieźle 'popalić', ale i wiele w jego życie wniesie.. Jak to dzieci znaczy:) Dzięki temu też, choć dla Prosenjtowego bohatera także najważniejszą zdaje się być jego twórczość (zresztą czy nie z wieloma artystami tak bywa?), jest jednak inną, cieplejszą postacią niż bohater SCK. I choć Manishy było niewiele stwierdzam, że za nią tęskniłam. 
 
Nie widziałam jeszcze wszystkich wspólnych filmów Prosenjita i Rituparno, ale już mi szkoda, że nie będzie kolejnych:( Bo to taka ładna współpraca była...