środa, 11 listopada 2015

Nadrabianie tamilskich zaległości

W kinie tamilskim powstaje naprawdę sporo ciekawych rzeczy  Problem polega na ich dostępności, bowiem - w odróżnieniu od kina hindi czy mallu - nie za bardzo można liczyć na podpisane dvd i z tymi mniej głośnymi tytułami. Tamilskie wytwórnie jakoś nie praktykują również - powszechnego ostatnio np u Telugów - oficjalnego udostępniania filmów na You Tube. Na szczęście niedawno powstał bardzo interesujący portal filmowy HeroTalkies, który stara się wypełnić tę lukę. Nie wszystkie filmy na platformie mają angielskie napisy, ale sporo tak, no i jest to jasno zaznaczone, przy których tytułach można się ich spodziewać (i bywa to nieraz unikalna okazja obejrzenia owych tytułów w podpisanej postaci - bo nie wyszły np. w takowej formie na dvd). Przez jakiś czas barierą mogła być jeszcze cena (kilka dolarów za film), niedawno jednak - z okazji małego jubileuszu - uruchomiono promocję 'każdy film za 99 centów" i wygląda, iż owa cena została utrzymana na dłużej przy większości tych nie najnowszych (znaczy nie tegorocznych) tytułów. Zresztą i owe droższe też są chyba tańsze, niż były przedtem (najświeższy hit, jakim jest Puli, kosztuje 2,99). Grzech było nie skorzystać, z przyjemnością zatem nadrobiłam parę zaległych tytułów z ostatnich lat.

Vidiyum Munn (2013)
Rekha, prostytutka, której 'lata świetności' już minęły i obecnie z trudnością wiąże koniec z końcem otrzymuje od swego byłego szefa propozycję nie do odrzucenia: ma znaleźć dla jego bogatego klienta młodziutką dziewczynkę - dziewicę, która jeszcze nie miesiączkowała. Znalezienie Nandini to jednak nie koniec udziału Rekhi w sprawie, a dopiero początek.. Vidiuym Munn to mroczny thriller (choć są w nim i promyki dobra) i nie od rzeczy są skojarzenia z Mysskinowym OA. Tyle, że tu jest więcej miejsca dla kobiet - i to bardzo fajnie. Pochodząca ze Sri Lanki Pooja zawsze kojarzyła mi się z ciekawymi rolami (tak, nie tylko Żakliny można znaleźć na tej wyspie:P) i tym filmem tylko to potwierdziła. Na drugim planie Lakshmi Ramakrishna (o której reżyserskim debiucie będę pisać ciut później), no i dziecięca debiutantka Malavika. Świetny, niepokojący klimat i interesujący, mało przewidywalny dla mnie finał. Byłabym totalnie zachwycona, gdybym w międzyczasie nie wyczytała, iż film jest bardzo 'inspirowany' brytyjskim London to Brighton. Teraz dopiero po zobaczeniu tamtego tytułu będę mogła ostatecznie zadecydować, ile faktycznie pochwał należy się młodemu tamilskiemu reżyserowi (znaczy czy jest copycatem czy rzeczywiście jakoś fajnie to twórczo przetworzył - jak np Mysskin z Nandalalą). W każdym razie fabuła warta zobaczenia.

Kayal (2013)
Prabhu Solomon to młody reżyser, ale już można chyba mówić o jego stylu kina. W Kayal też są debiutujący aktorzy w rolach głównych, wielka love story i przepięknie filmowana przyroda. Tu dodatkowo mamy jeszcze w tle żywioł (i owa powódź została nakręcona równie fantastycznie). Nie byłam na początku specjalnie przekonana do oglądania kolejnej epickiej historii miłosnej, ale chciałam lżejszej przerwy między poważnymi filmami. Ostatecznie Kayal jednak mnie w wielu momentach urzekło. Spodobał mi się pomysł, w którym on trafia do jej domu przypadkiem i po zaledwie kilkunastu minutach publicznie, przy całej jej rodzinie, wyznaje swe uczucia do niej (czego o mało co nie przypłaca zresztą życiem), po czym odchodzi i dopiero wtedy jego wyznanie rośnie w sercu dziewczyny i sprawia, iż ona postanawia go odszukać. Może brzmi to banalnie, ale zostało bardzo ładnie zrealizowane. Gorzej z fazą poszukiwań, ale potem jest finał i imponująco zrealizowane sceny z wielką wodą w roli głównej znów przykuwają do ekranu. Podobało mi się też, iż piosenki w swej większości pełniły taką 'tradycyjną' w kinie indyjskim funkcję: to przez nie bohaterowie wyrażali swe emocje i uczucia. Dziś to się już rzadko spotyka...


 Kaaviya Thalaivan (2014)
Jestem wielką fanką Vasantybalana już od jego debiutanckiego filmu, a  Angadi Theru to wręcz jeden z moich ukochanych tamili, trudno się zatem dziwić, iż z olbrzymią niecierpliwością czekałam na efekt kolejnej współpracy tego reżysera z tamilsko-keralskim pisarzem Jeyamohanem. Zwłaszcza że i tematyka miała być wyjątkowo ciekawa, bo o tradycyjnym teatrze. Czy po seansie uważam owe oczekiwania za spełnione? Nie do końca. Przy całej przyjemności z samego seansu KT to dla mnie niestety ten typ filmu, który traci trochę z opadnięciem poseansowych emocji (gdy widz zacznie bardziej 'na chłodno' analizować to i owo:P) Ta historia relacji dwóch teatralnych aktorów mogła po prostu zostać napisana lepiej, głębiej, wiarygodniej (Jeyamohan udowodnił  choćby w Ozhimuri, że potrafi) Niezależnie od pojawiających się po seansie wątpliwości okołoscenariuszowych błyszczą  aktorzy: i to nie tylko Prithviraj (co jakby bardziej dla mnie oczywiste, bo i wiem, na co go stać i rola z większym potencjałem, bardziej 'szara'), ale i Siddarth. A jak bardzo podoba mi się to, co ostatnio  Sid robi w rodzimym kinie, tak dotąd byłam zwykle zdania, iż w owych ciekawych projektach ktoś mu jednak zawsze 'ukradł' film:P Tym razem sobie  nie dał  i za to duże brawa. I urzekł mnie klimat  epoki (lata tuż przed niepodległością, zresztą ten watek też pojawia się w filmie), w tym także jego muzyczna, rahmanowa, ilustracja (choć wiem, że Tamile mają tu też różne zastrzeżenia:P) 


Aarohanam (2012)

 
Lakshmi Ramakrishna zaistniała dla mnie przy okazji Yuddham Sei Mysskina, do roli w którym to ogoliła sobie głowę. Poczytawszy wtedy więcej  o niej utwierdziłam się w przekonaniu, iż warto dalej śledzić poczynania tej niezwykłej kobiety. Wśród nich był jej planowany reżyserski debiut. Niestety dopiero po trzech latach mogłam go obejrzeć. Dobrze, że nie wiedziałam wtedy, o czym dokładniej będzie ów film (znaczy, że nadawałby się do mojego sztandarowego  blogowego cyklu o niepełnosprawnych w kinie:D), bo byłoby mi szkoda jeszcze bardziej. Niezamożna, samotnie wychowująca dorastające już dzieci kobieta w średnim wieku pewnego dnia wychodzi z domu... i nie wraca. Co się stało? Aarohanam zrealizowany jest w stylistyce paradokumentalnej. Podążając za bohaterką kamera pokazuje nam zwyczajne, codzienne życie. Nie znaczy to, iż zawsze smętne i ponure (scena w samochodzie i numer klubowy dostarczają widzowi naprawdę sporo radochy:D). W głównej roli błyszczy Viji Chandrasekhar (prywatnie młodsza siostra Sarity). W międzyczasie Lakshmi nakręciła już dwa kolejne filmy. Śladu po których niestety nie widać..:/



Ps. To naprawdę nie jest tak, że oglądam ostatnio tylko tamile - w przerwie była choćby całkiem niezła paczka nowości z Kerali, ale po prostu jakoś nie złożyło się na notkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz